niedziela, 19 listopada 2017

Freshers' Week

   Dawno nic nie pisałam, ale mam dobre wytłumaczenie: studia i akademik zabierają bardzo dużo czasu i prawie nigdy nie jestem sama. Dziś w nocy jednak wysłałam drugi z moich esejów, więc mam trochę czasu (choć przygotowywanie prezentacji na hiszpański wisi mi nad głową).
  Chciałabym więc dziś opowiedzieć o czymś, co wydarzyło się już osiem (OSIEM) tygodni temu, a mianowicie o moim pierwszym tygodniu w Anglii. Freshers' Week dałoby się przyrównać do polskich wyjazdów integracyjnych. Jego oficjalna nazwa to Introductory Week albo Week Zero. Z akademickiego punktu widzenia tydzień ten ma na celu zapoznanie studentów z nowym otoczeniem i poznanie zasad kierujących uniwersytetem. Z punktu widzenia studentów to jedna wielka impreza.
   Osobiście na uniwersytecie miałam zaledwie trzy godziny wykładów. Wykładowcy tłumaczyli jak będzie wyglądała nasza praca na studiach, jak będziemy oceniani, czego możemy się spodziewać i gdzie możemy wyjechać za granicę. Poznałam kilka osób z mojego kierunku, a raczej spotkałam osobiście, bo miałam z nimi już wcześniej kontakt przez internet. Jednak osoby, z którymi trzymałam się najbardziej (i wciąż trzymam), to osoby z mojego akademika.
   Nie wiem, jak bardzo popularny jest system predrinks w Polsce. Wiem, że ja i moi znajomi rzadko kiedy go stosujemy. Czasem pijamy w parku lub na plaży przed wyjściem na miasto, ale chyba nigdy w domu. W angielskich akademikach tzw. "pres" jest to bardzo popularne. Stwierdziłabym wręcz, że bez tego nie ma żadnego wyjścia na miasto. Jednak podczas pierwszego tygodnia pełniło to przede wszystkim funkcję poznawania nowych ludzi. Przed każdym pójściem do klubu ludzie zbierali się w kuchniach różnych osób, zostawiali otwarte drzwi, żeby więcej osób mogło przychodzić, i pili.
   Jest to główny powód, dla którego Freshers' Week w mojej głowie to jedno wielkie zamieszanie. Nawet kiedy się nie piło, wciąż wokół byli ludzie, muzyka i śmiechy, co wprowadzało w stan pomiędzy byciem pijanym i byciem trzeźwym, kiedy człowiek czuje się dziwnie i radośnie, chociaż nie wypił ani kropli alkoholu.
   Imprezy w trakcie Freshers' Week są najróżniejsze i dość drogie, ale na wiele z nich naprawdę warto pójść. Najlepiej przeze mnie wspominaną będzie Disney Party, na którą poszłam ze znajomymi z kierunku. Najróżniejsze hity wymieszane z muzyką Disneya i cały klub śpiewający "Hakuna Matata" - czego chcieć więcej?
   W ciągu dnia byłam albo na wykładach wprowadzających albo leżałam w łóżku z wielkim kacem, wieczorami razem ze współlokatorkami robiłam obiad. Wszystko to sprawiło, że przeprowadzka do innego kraju nie była tak szokującym przeżyciem.




   Trafiło mi się mieszkanie z samymi dziewczynami i samymi wegetariankami/wegankami, więc bardzo się cieszę. Głównie trzymam się z Amandą z Nottingham i Lizzie z Brighton oraz z osobami z mieszkania pod nami i z mieszkania nad nami. Wszyscy jesteśmy wege (z wyjątkiem jednego chłopaka, który tylko "próbuje" być wege) i już mamy zaplanowany świąteczny obiad. 
   W każdym razie, dobrze mi się tu żyje. Powoli zdobywam kontrolę nad swoim czasem (chociaż różnie to bywa), trochę zbyt często mijam wykłady i zbyt często się upijam, a do tego jestem pewna, że przytyłam, ale przynajmniej jest wesoło. Mieliśmy imprezę Halloweenową, byłam na Stranger Things Party i przeżyłam swój pierwszy Bonfire Night (palili Guya Fawksa i były fajerwerki - naprawdę fajna zabawa).




   Zatem jest ciekawie. Postaram się pisać posty częściej, ponieważ trochę za tym tęsknię, nawet w tym całym zamieszaniu. 

Na razie żegnam.

Juliet xxx











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz