sobota, 12 sierpnia 2017

Stany, część druga: od Las Vegas do Wielkiego Kanionu

   Lot z Nowego Jorku do Vegas minął szybciej niż wcześniejsza droga z Mahattanu na lotnisko. Większość drogi przespałam, więc cztery godziny (a może to było pięć???) minęły niezauważenie. Na miejscu było czterdzieści jeden stopni. CZTERDZIEŚCI JEDEN. Czterdzieści jeden stopni Celcjusza. Coś strasznego. Już wiem, jak czuje się jedzenie w piekarniku.
   Wypożyczyliśmy samochód i pojechaliśmy do naszego hotelu. Zatrzymywaliśmy się w Golden Gate Hotel & Casino, miejscu mającym ponad sto lat. Spaliśmy nad kasynem, więc całą noc grała nam muzyka, a okna wychodziły na sufit i ścianę budynku.
   W Vegas spędziliśmy tylko jeden wieczór. Pokręciliśmy się obok naszego hotelu (gdzie były głównie kasyna dla ludzi, którzy nie mają milionów), a potem pojechaliśmy do centrum (gdzie były kasyna dla ludzi, którzy mają miliony). Widzieliśmy pokaz fontann oraz zwiedziliśmy Caesar Palace i Wenecję, czyli centra handlowe zbudowane na wzór włoskich miast, z wymalowanym na suficie niebem, sztucznymi rzeźbami i rzeczką, po której pływały gondole.





   Rankiem wyruszyliśmy w podróż po parkach narodowych. Początkowo wahaliśmy się, czy jechać do Bryce National Park czy do Zion National Park. Za radą kelnerki ze śniadaniowni, w której zatrzymaliśmy się po drodze, wybraliśmy to drugie. Poza tym widzieliśmy takie miejsca jak Antylope Canyon (znany każdemu, kto widział tapety firmy Apple), Horse Shoe Bend (bardzo gorąco, bardzo wysoko, zero barierek - bezpieczeństwo najważniejsze) no i oczywiście Grand Canyon.











   Nie wiem, co zrobiło na mnie największe wrażenie. Czy korytarze Antylope Canyon, które wydają ciągnąć się w nieskończoność? Czy przestrzenie Wielkiego Kanionu, którego widok zapiera dech w piersi, bo jak coś tak olbrzymiego i majestatycznego mogło zostać stworzone przez naturę? A może przedmieścia gorących Arizony, Nevady i Utah? Tłuste amerykańskie jedzenie? Sklepy i stacje benzynowe jak z filmów i przewodników?
   Jadąc samochodem, mogliśmy oglądać ciągle zmieniające się krajobrazy. Od pustynnych widoków pełnych różnorodnych formacji skalnych po lasy, łąki i pola. Jedyną stałą były góry, różnej wysokości, różnego wyglądu, ale ciągle nam towarzyszące.
   Ciekawe było też to, jak bardzo zwierzęta nie przejmowały się ludźmi chodzącymi po parkach. Sarny i jelenie stały przy drogach i parkingach, spokojnie żując trawę. Wiewiórki zaglądały ludziom do plecaków i łaziły za nimi, prosząc o jedzenie. Jednym z głównych powodów tego jest, moim zdaniem, to, że tam naprawdę panuje szacunek do dzikiej przyrody. Nikt nie śmieci w parkach, nikt nie robi tym zwierzętom krzywdy. Ludzie przyjeżdżają, żeby zachwycać się pięknem natury, więc natura żyje przyzwyczajona do przybyszów.




   Zatrzymywaliśmy się w typowo amerykańskich motelach. Było to ciekawe doświadczenie. Drewniany wiatrak, jednopoziomowy motel przy drodze, budka z jedzeniem, dookoła pustynia, w oddali błyszczące na lazurowo jezioro, wykopane przez ludzi. Cisza dokoła, zapach pustynnej roślinności i ciepłe powietrze, ogólny spokój. Naprawdę jedyne w swoim rodzaju doświadczenie.  




   Po dwóch nocach nad Grand Canyonem i kąpieli w basenie należącym do motelu, w którym się zatrzymaliśmy, ruszyliśmy pustynią Navajo do (nie zawsze) słonecznej Kalifornii.
   

Na razie żegnam.

Juliet xxx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz